2024-04-01

Siviersk – wyjazd do Medyków

Wolność. Kocham i rozumiem. Wolności – oddać nie umiem.

Jak dobrze jest móc siedząc w ciepłym mieszkaniu, zamówić sobie pizzę czy inne jedzenie, ktoś nam to podwiezie pod drzwi a my nie musimy wychodzić nawet na zewnątrz. Wieczorem ciepła kąpiel, odpalamy TV i gramolimy się pod pierzynę. I pomyśleć ile szczęścia mamy, że tak możemy żyć – a jak bardzo tego nie doceniamy?

Będzie długo. Ale w paru słowach nie da się tego opisać.

Kierunek – przyfrontowe miasto. Problemy zaczynają się jeszcze na ostatnim blokpoście, gdzie wojskowi mówią nam, że bez asysty samych nas nie puszczą. Wtedy jeszcze tego nie rozumiemy. W oczekiwaniu na naszą wspaniałą polską medyczkę na froncie – Dorota Kwietniewska czas na blokpoście umila ciepła herbata, którą częstuje nas wojsko i obserwowanie z Grażyna Es jak wszyscy robią sobie zdjęcia z Pika Chu-jo, który klęka przed nimi i prosi żeby trzymać go za uszy. Dla nich jest żółtym zającem. Dla nich jest chwilą normalności. Zdjęć nie publikuję, ale mimo akompaniamentu huków w tle, było to dość wesołe.

W końcu przyjeżdża Dorota i możemy ruszać. Szybko okazuje się, że GPS wyprowadziłby nas w pole (albo i na ruskich) więc dobrze, że mamy nawigatora. Inaczej byśmy się tam po prostu zgubili – tym bardziej, że telefony już w trybach samolotowych. Jedziemy jak najszybciej się da, ale nie raz droga wygląda tak, że trzeba zwolnić prawie do zera – bo inaczej nie jedno koło mogłoby w niej zostać. I w końcu przychodzi taka ciemność, że bez świateł po tych dziurach już się nie da jechać. Więc włączamy światła, żeby cokolwiek widzieć. Ale dając widoczność sobie, wystawiamy się też na widok innych.

Docieramy na miejsce już po zachodzie słońca – teraz dzień nie jest tak długi jak w lecie. Podjeżdżamy pod punkt i przy świetle latarek wypakowujemy to, co zostaje w punkcie medycznym. Artylerię słychać cały czas, więc nie może być zbyt jasno – bo ktoś mógłby nas namierzyć. Czas na odstawienie samochodu, bo w razie przylotu dronów nie może być blisko punktu. Tak już jest, że blisko frontu wszystko musi być schowane – Ty też musisz się chować. Więc w ciemności odstawiamy samochód z dala od nas – i wracamy do punktu medycznego. Jak dobrze mieć zawsze przy sobie latarkę. Mieliśmy tam wpaść i wypaść, bo takie miejsce nie należy do najbezpieczniejszych. Ale po ciemku nas nie wypuszczą więc decyzja może być tylko jedna – zostajemy na noc.

Zanosimy nasze rzeczy do małego pomieszczenia, które jest „szpitalem polowym”. Dwa łóżka, bo na więcej miejsca nie ma. W kąciku legowisko z kotką, która urodziła młode kilka dni temu i którą medycy przenieśli do środka – bo na polu zimno. Ja z Grażyną dostajemy łóżka, żeby odpocząć przed dalszą drogą, Pika zgadza się przespać na materacu na ziemi. Ciasno, ale przytulnie – i ciepło.

Bym zapomniał! W punkcie witają nas jeszcze dwa psiaki – jeden z nich jeszcze szczeniaczek. Które też znalazły ciepły kąt u medyków. To bardzo częsty widok, kiedy wojsko pomaga bezdomnym zwierzętom. Mimo, że sami nie mają wiele – dbają o tych najmniejszych.

Artyleria pracuje nieustannie.

Wychodzimy na zewnątrz zapalić i pogadać z wojskowymi. Pokazują nam noktowizor – jak cudnie przez niego widać gwiazdy! W ogóle gwiazdy tam – gdzie nie ma absolutnie żadnego zanieczyszczenia światłem wyglądają cudownie. Tam zrozumiałem, skąd wzięła nazwę droga mleczna – bo była tak pięknie widoczna gołym okiem. I tylko od czasu do czasu na tym spokojnym pięknym niebie, przeleciała rakieta z płonącym ogonem. Gdyby nie świadomość, że jesteśmy blisko frontu i 24h na dobę trwają walki – pewnie pomyliłbym ją z ogromną kometą, która przelatuje obok nas.

Idziemy na kolację. Jak miło wrzucić do brzucha ciepłe ukraińskie wareniki! Kawa też tutaj smakuje jakoś inaczej. Mimo tego, że wiemy co się dzieje dookoła – jesteśmy spokojni. Nawet nie czuć tych godzin, które minęły na sympatycznych rozmowach. Ale jesteśmy już ponad 60h na nogach, trzeba się wyspać przed jutrzejszą drogą. A przecież czeka nas kolejne zadanie na miejscu.

W garażu, przerobionym na „salon” spędzamy najwięcej czasu. Tam można usiąść, pogadać. I jak tak siedzimy, bawimy się z psami wpadają chłopaki z patrolu, a później Anna, z którą spotkamy się w kolejnym dniu. Miło jest pogawędzić. Dzielimy się z nimi też kuchenkami gazowymi, batonikami energetycznymi i energetykami. Tam to nie raz artykuły pierwszej potrzeby.

W międzyczasie jeden z medyków pisze do rodziny, że odwiedził ich prawdziwy Japończyk w stroju Pikachu! Ale kto w to uwierzy? Tam, przy froncie, Pikachu? No to hop, robimy zdjęcie i teraz już nie ma niedomówień 😃

Artyleria pracuje. Słychać uderzenia raz bliższe, raz dalsze. Staramy się nauczyć rozróżniać, które to są wyloty – a które przyloty. Człowiek uczy się całe życie.

Ktoś nie będzie mógł zasnąć, żeby inny spać mógł ktoś.

Radio, które stoi w kącie cały czas jest włączone. Ktoś musi tu być i nasłuchiwać. To w końcu punkt medyczny, w każdej chwili może się okazać, że trzeba wyjechać po rannych. Mimo tego, że teraz jest spokojnie – za każdym razem gdy radio zaczyna mówić, wszyscy milkną, bo tu w grę wchodzi życie.

Pora udać się na wieczorną toaletę. Pamiętacie wychodki za dawnych czasów? Tak właśnie tutaj wygląda toaleta. Ciekawie jest usiąść na dłużej przy dźwiękach towarzyszących wybuchów. Obok niej w starym schowku jest zrobiony prysznic – „bieżąca woda” jest z baniaka, do którego wodę trzeba donieść i wlać. Ale musieli sobie jakoś poradzić, przecież to jest teraz ich dom. Umyć się trzeba. Jak słońce przygrzeje w ciągu dnia, to woda będzie choć trochę cieplejsza. Ale tutaj zimna woda na każdym przestała już robić wrażenie. Człowiek przywyknie do wszystkiego.

Czasem tylko przydałyby się mokre chusteczki. Zapas już się kończy, a od wielu transportów już tego nie dają. Już mało firm sponsoruje zakup mokrych chusteczek. Choć takie małe rzeczy też są tutaj ważne. Może ktoś zna kogoś, kto mógłby w tym zakresie nas wesprzeć? Zawieziemy im do rąk własnych…

Ale do rzeczy. Wiecie już, że woda bieżąca to woda stojąca tylko z baniaka. Że nie ma ciepłej wody, więc codzienny prysznic to jak morsowanie. Jak się domyślacie, pizzy też tutaj nie dowożą. No to jak sobie radzą?

Pomieszczeń w zabudowaniu nie ma dużo, więc kuchni nie dało się zrobić wewnątrz. Jest kuchnia polowa. Tam się gotuje wodę, podgrzewa jedzenie. Generator daje prąd, ale tylko w nocy – w dzień byłby zbyt łatwy do namierzenia.

Kładziemy się spać. Zawijam się w śpiwór, więc zimno mi nie doskwiera – nagrzali dla nas tak, że jest wręcz za gorąco. Gdyby nie ciągłe dźwięki ostrzału, pewnie spałbym jak dziecko. Ale człowiek jest czujny, co jakiś czas budzi się przy głośniejszych hukach. Choć już tylko przy tych głośniejszych. Do reszty już się przywykło. Człowiek przyzwyczaja się do wszystkiego. Huk wybuchu budzi, ale nie zrywa na nogi. Jedynie świst rakiety może oznaczać, że trzeba przylgnąć do ziemi – bo na chowanie się może nie wystarczyć czasu.

Nad ranem kolejna pobudka. Łup, łup, łup… co raz bliżej i bliżej. Chyba wiem co to. Ale pytam Doroty, która wkrótce później przychodzi nas obudzić – bo zadanie czeka. Grady. Stara konstrukcja z lat 60 XX wieku. Czas wystrzelenia 40 pocisków wynosi 20 sekund. Byliśmy w ich zasięgu. Słysząc taką salwę wybuchów coraz bliżej nas, człowiek zastanawia się czy kolejny nie spadnie tu gdzie jesteśmy. A agresorzy korzystają z nich często, bo jest to siła niszcząca – a każda siła niszcząca, która pozwoli im na terroryzowanie ludności cywilnej, nie patrząc gdzie pocisk spadnie. Ale jakie to ma dla nich znaczenie, kogo nim dosięgną…

Mamy trochę czasu do przyjazdu Anny, więc idziemy na spacer. Mijamy niezliczone rozwalone domy, chyba żaden nie ostał się cały. Kiedyś mieszkało tutaj sporo osób – teraz jest tutaj ich garstka, głównie starsze osoby. Które nie mają jak lub gdzie wyjechać. I mieszkają w tych rozwalonych domach. Gdyby nie pomoc wojska – byłoby im ciężko.

Mijamy lej po rakiecie, który teraz służy jako śmietnik. Bo jak się już pewnie domyślacie, śmieciarki też tutaj nie dojeżdżają. Aha, sklepów też nie ma – gdyby ktoś się zastanawiał. Wchodzimy do kilku opuszczonych domów, żeby zobaczyć co z nich zostało…

Czasem pocisk walnął w dom. Czasem rakieta spadła obok, a fala uderzeniowa wyrwała okna, drzwi, zmiotła codzienne życie ludzi w pył, syf i brud… Tak, wojna to syf, brud, zapach śmierci i stęchlizny. I to wszystko przykleja się do butów i już zostaje w Tobie – nawet jak buty umyjesz na błysk. To wszystko odciska piętno i zmienia coś, coś w człowieku pęka i przestawia się na inne tory. Już nigdy żaden dzień nie będzie taki sam.

Czajnik zostawiony na kuchence, zabawka w kartonie. Zdjęcia rodziny na półkach. To zostało, ludzi już nie ma. Prawdopodobnie już tam nie wrócą – bo w większości te domy nie nadają się do odbudowy. Niektórych ran nie da się opatrzyć…

Dorota pokazuje nam dwie karetki, które służą do wyjazdu po rannych. W środku pełne zaopatrzenie – a raczej to, co udało się pozyskać dzięki ludziom dobrej woli. Pokazuje nam po kolei sprzęty i wymienia co jest czym, za każdym razem dodając „to mamy od wolontariuszy). A karetki? Zgadnijcie. Też od wolontariuszy. Więc widzicie, gdyby nie wolontariusze – i Ci co jeżdżą i Ci, którzy gromadzą sprzęt na miejscu czy wpłacają na pomoc dla Ukrainy – oni by tego wszystkiego nie mieli. Nie mieliby jak i czym ratować życia. A dzięki nawet tym małym wpłatom – mogą to robić dalej.

Jest jeszcze coś, co akurat nie jest od wolontariuszy. Granat, który wożą na wszelki wypadek. Mimo karabinów przy pasie, nigdy nie wiadomo czy nie będzie potrzeby go użyć. Pika chce zdjęcie z granatem – dobrze, tylko nie wyciągaj zawleczki!

I myszy. Wszędzie dużo myszy. Myszy wyjadają nawet w karetce zapasy – dlatego potrzebne są plastikowe pudełka, w których będzie można trzymać zapasy. Znów, taka prosta rzecz – a ile dobrego może zrobić. Myszy chodzą po ścianach, po łóżkach, dobierają się do wszystkiego. Nawet koty ich już nie łapią. Gdzie wojna, tam myszy…

Rowerek na drzewie. Kiedyś jeździło na nim szczęśliwe dziecko, pomiędzy tymi wtedy pięknymi uliczkami i cieszyło się ze swego dzieciństwa. A teraz to dzieciństwo zostało mu bestialsko zabrane. Rowerek wylądował na drzewie przy uderzeniu rakiety, wskutek fali uderzeniowej. I pewnie już tam zostanie. To dziecko po niego nie wróci…

Powoli kierujemy się do punktu medycznego. Pora na kawę. Poruszamy się wzdłuż ogrodzeń i roślinności. Dron może nadlecieć w każdej chwili, więc nie ma co rzucać się w oczy.

Bum. Walnęła rakieta. Ale spokojnie, to jakiś kilometr od nas.

Każdy chce zdjęcie z Pikachu. Osoba z Japonii na froncie to nieczęsty widok. Pora na fotki i wymianę zdjęć. Trzeba cieszyć się każdym dniem i czerpać radość z każdej rzeczy. Oj tak, wojna uczy pokory i szacunku.

Pierniki. Grażyna upiekła dla Doroty domowe pierniki i całą drogę skrzętnie ich pilnowała, żebyśmy z Pika ich nie zjedli. Ile radości dają takie pierniki! A jak smakują! Tutaj nie ma piekarnika. I znów powtórzę. Małe rzeczy. Cieszmy się z małych rzeczy. Naprawdę widząc życie innych wiem, jak dużo możemy się od nich nauczyć…

O! Jest już Anna. Więc możemy się pakować do maszyn. Pytamy jeszcze dowódcy, czy Pikachu może jechać tam gdzie jedziemy w żółtym stroju Pikachu. Na co on śmiertelnie poważnie odpowiada „macie dużą białą maszynę. Będziecie widoczni. Pikachu nie zrobi już żadnej różnicy”. Czyli test kamuflażu oblewamy.

Dobra, pora ubrać kamizelkę i hełm. I w drogę, do ludzi, którzy mieszkają w piwnicach, bo z bloków mało co zostało. Ale to opowieść na kolejnego posta…

———————

Pamiętajcie, że pomoc jest cały czas potrzebna.

Codziennie niewinni tracą życie w tej paskudnej wojnie. Wojnie, która nie powinna się była wydarzyć – dlatego, że ktoś ma chore ambicje i sięga po coś, co do niego nie należy. I pamiętajcie, że pomagając Ukrainie – pomagasz też Polsce. Bo oni w tej chwili są na pierwszej linii pomiędzy agresorem – a Europą. A wolność jest wartością, której nie powinno się nikomu odbierać.

Jeżeli chcesz wspomóc nasze działania, link do zrzutki w poście. Chciałbym z Waszą pomocą dostarczyć dla Doroty i reszty medyków to, czego potrzebują. Nie zostawiajmy ich samych.

——————–

Podziękowania za przekazanie pomocy humanitarnej dla medyków dla:

👉 wszystkich osób prywatnych, które zasiliły nasze zbiórki – dzięki Wam ta pomoc jest dalej możliwa!

👉Team Kraków dla Ukrainy

👉JCI Krakow

👉 Stowarzyszenie Klub Krakowski

👉KTOZ Krakowskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami

Autor

Maciej Senderowski
Wolontariusz | Prezes
Maciej Senderowski